Ja pierwsze 10 dni życia mojego maleństwa spędziłam w szpitalu. Córcia miała żółtaczkę, a później czekałyśmy na wyniki kolejnych posiewów. Z uwagi na powód przedłużającego się pobytu (niepewność o zdrowie córci), wolałabym, żeby ten przedłużający się pobyt nie miał miejsca, ale... doceniłam i doceniam fakt, że przez pierwsze - stresujące dni miałam na zawołanie pielęgniarki noworodkowe, które dręczyłam po kilkanaście razy dziennie pytaniami o katarek (który nie był katarkiem jak się okazało tylko fizjologią), oddech zbyt szybki, zbyt cichy... krostki, plamki, apetyt lub brak itd itp Po powrocie do domu tydzień spędziła ze mną mama, kolejny tydzień mąż, a później już złapałam właściwy rytm.