Moja córka mając niewiele ponad rok złapała jakąś infekcję, byliśmy wtedy u teściów, więc do naszego pediatry daleko, co robić? Pojechaliśmy na pogotowie, bo wysoka gorączka ponad 39, a tam pani doktor przepisała antybiotyk - zinat. Nie wiem, czy znacie, nawet mnie wykręcało po spróbowaniu, dziecko nie chciało tego paskudztwa przyjmować, po wciśnięciu Jej na siłę (oczywiście przy tym płacz, histeria, itp.), za chwilę zwymiotowała. Przy następnej dawce - to samo. Następnego dnia pojechaliśmy do takiego starego pediatry z polecenia, który powiedział od razu, że to normalne, że dziecko, szczególnie tak małe, wymiotuje po tym antybiotyku i on proponuje skierowanie do szpitala. Szpital z dzieckiem ponad 200 km od domu - koszmar, no nie! Wobec tego antybiotyk w zastrzykach, niestety bolesnych. Cóż było robić, w szpitalu też byłaby kłuta, bo dostawałaby antybiotyk dożylnie. Więc zdecydowaliśmy się na zastrzyki 2 razy dziennie przez 10 dni, córka płakała już na widok pielęgniarki wchodzącej do domu, pupa pokłuta, okłady z roztwory z sody oczyszczonej nosiła niemal non stop, ale czasami nie ma wyjścia...